29 July, 2011

podobno ostatnie


Podobno to ostatnie maliny. Tak przynajmniej twierdzi pani w moim warzywniaku. Szkoda. To jedne z moich ulubionych owoców lata, ale rzadko robię z nich coś konkretnego. Wolę jeść je świeże, prosto z koszyka, a jeszcze lepiej - prosto z krzaczka. Jednak te ostatnie dodałam do ciasta. Miałam ochotę na jedno z moich ukochanych połączeń: maliny z czekoladą. Czekoladowe brownies z malinami podbiło serca wszystkich, którzy próbowali. Przepis od Marthy Stewart, lekko zmieniony. I pyszne ciasto na pożegnanie malin.



Brownies z malinami
(na podstawie przepisu M.Stewart)

200 g masła + odrobina do wysmarowania formy
225 g gorzkiej czekolady (użyłam 200 g, pół na pół z mleczną)
1,5 szklanki cukru (zmniejszyłam tę ilość do niepełnej szklanki)
4 duże jajka
łyżeczka ekstraktu z wanilii
3/4 szklanki mąki pszennej
1/2 łyżeczki soli
ok 150-200 g malin (warto zostawić część do przybrania)

Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C. 
Czekoladę łamiemy na kawałeczki i razem z masłem roztapiamy w dużej misce nad garnkiem z gotującą się wodą, co chwilkę mieszając. Gdy całkowicie się rozpuści zostawiamy do ostygnięcia. Dodajemy cukier, następnie po jednym jajku, każde dokładnie łączymy z masą (robiłam do trzepaczką balonową, ale można mikserem). Na koniec dodajemy wanilię i mąkę z solą, delikatnie, ale dokładnie łącząc w gładką masę, Mieszamy ją ostrożnie z malinami (by pozostały w całości) i przelewamy masę do formy wysmarowanej masłem (najlepiej do niedużej prostokątnej, ja takiej nie mam, więc użyłam tortownicy). Pieczemy 45 minut. Wystudzone ciasto kroimy w kwadraciki (ja z racji formy, w trójkąty;)). Smacznego!


Chciałabym jeszcze podziękować Pannie L., Sue, Strawberries&Cream, Asix oraz CookingJ za wyróżnienie i przeprosić, że nie nominuję kolejnych blogów. Wiem, że są osoby uczulone na wszelkie wyróżnienia i łańcuszki, nie zamierzam im podpadać;) Z przyjemnością jednak podzielę się siedmioma faktami na mój temat:)


1. Jestem plastykiem, ale niestety nie pracuję w zawodzie. Może w przyszłości się to zmieni:) Póki co maluję i tworzę hobbystycznie
2. Od lat piszę poezję(klik), chociaż odkąd na świecie jest moja Lu, mam na to niewiele czasu
3. Mój mąż również pisze poezję, dzięki temu się poznaliśmy:)
4. Nigdy nie miałam ręki do ciast, zawsze wychodziły mi okropne zakalce. Pewnego dnia coś lub ktoś mnie odczarował i teraz mogłabym piec na okrągło
5. Jestem chaotyczną bałaganiarą, w mojej kuchni panuje wieczny nieład, w którym tylko ja potrafię się odnaleźć;)
6. Nie mam ręki do roślin, dlatego niewiele ich w moim domu, wydaje się, że jestem skazana na hodowlę kaktusów, bo wszystko inne usycha zapomniane:)
7. Jestem zodiakalnym lwem, podobnie jak mój mąż, córka, ojciec, teść, teściowa (nawet z tego samego dnia co ja) oraz siostra męża, jesteśmy lwią rodziną po prostu;)


19 July, 2011

nie ma jagód - są borówki


Obudziłam się z przemożną chęcią upieczenia czegoś. Z owocami. Może w końcu pora zabrać się za jagodzianki? Wysłałam więc męża po jagody. Przyniósł borówki. Bo jagody ponoć zmarzły. Są brzydkie, pomarszczone i kwaśne. Mina mi zrzedła. Taką miałam ochotę na jagodzianki. Nie lubię takich niespodzianek. Postanowiłam jednak doprowadzić plan do końca. Zrobiłam ciasto drożdżowe (w tej rozpaczy zapomniałam o maśle i wcisnęłam je w ciasto, które już miało wędrować do rośnięcia;)). Z borówkami. I twarożkiem.


Przepis na ciasto drożdżowe z ziemniakami znalazłam u Liski, jakiś czas temu. Robiłam z niego już drożdżówki z malinami i rabarbarem. Jest świetne. Miękkie, puszyste i świeże nawet następnego dnia. Najlepsze do bułeczek. Dlatego zawsze wszystkim polecam ten przepis i póki co, nie korzystam z innego.


Drożdżówki z serem i borówkami

450 g mąki pszennej (użyłam więcej, ok 510 g )
250 ml mleka
100 g cukru
100 g masła (użyłam miękkiego, ale może być stopione)
7 g drożdży instant 
120 g ugotowanych, dokładnie utłuczonych ziemniaków
pół łyżeczki soli
cukier waniliowy (dałam łyżkę cukru z prawdziwą wanilią)

nadzienie:
100 g białego twarogu
2 łyżki cukru pudru
kilka łyżek jogurtu naturalnego
łyżka soku z cytryny
ok 250 g borówek lub innych owoców (maliny, jeżyny, porzeczki - co kto lubi)

jajko do posmarowania

opcjonalnie: lukier z 1/2 szklanki cukru pudru oraz soku z 1/2 cytryny

Drożdże mieszamy z cukrem i kilkoma łyżkami mleka. Dodajemy łyżkę mąki i odstawiamy na 15 minut. Dodajemy pozostałe składniki i wyrabiamy ciasto. Powinno być elastyczne i nie klejące do rąk. Formujemy kulę i umieszczamy ciasto w misce, przykrywamy i odstawiamy do wyrośnięcia (ciasto rośnie bardzo dobrze, powinno podwoić objętość w przeciągu godziny). 

Twarożek rozdrabniamy widelcem z cukrem pudrem, dodajemy sok z cytryny i jogurt, mieszamy i odstawiamy w chłodne miejsce.

Z wyrośniętego ciasta formujemy niewielkie bułeczki, lekko je spłaszczamy i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, w odstępach, ponieważ urosną (z podanej ilości ciasta wychodzi ok 14 bułeczek). Spodem małej szklaneczki zanurzonej w mące robimy wgłębienie w każdej bułeczce. Nakładamy w nie po ok 2 łyżeczki twarożku i układamy owoce. Brzegi bułeczek smarujemy jajkiem rozmąconym z kilkoma łyżeczkami wody. Zostawiamy bułeczki do wyrośnięcia na ok 30 minut (zostawiłam na krócej) i rozgrzewamy piekarnik do 200 st. C. 

Wstawiamy blachę do nagrzanego piekarnika i pieczemy drożdżówki ok 15-20 minut. Wystudzone można polukrować. Smacznego!


przepis dzięki przypomnieniom Olcika dołączam do akcji Jagodowo Nam 3 :)


17 July, 2011

kto odwiedza targ staroci


Miało być ochłodzenie. Było upalnie. W niedzielny poranek nic mnie nie wygoni z łóżka. No, prawie nic. Natura szperacza wygrała, mimo upalnego poranka. Dawno nie odwiedzałam już targu staroci na wielkim placu przy Dworcu Świebodzkim. Nie znoszę tego placu, zalewu chińskich ubrań, przekrzykujących się sprzedawców i tłumu, który nie patrząc na nic spieszy do interesujących go straganów. Albo wręcz przeciwnie, snują się, nie wiedząc co obejrzeć, a co pominąć. Zupełnie blokują przejście i dmuchają innym w twarz dymem z papierosów. Niemieckie proszki i płyny do płukania, stosy marnej jakości narzędzi i dziwnych wynalazków.  Jednak ci, którzy znają tylne przejście, mają szansę pominąć cały ten zgiełk;) i powoli pooglądać sobie "starocie". Czego to ludzie nie sprzedają. Stosy rupieci, starych szmat i mocno podniszczonych książek. Ale lubię niespiesznym krokiem wędrować wzdłuż torów, gdzie na gołej ziemi lekko wcięci sprzedawcy rozkładają swoje "skarby" w nadziei, że zarobią chociaż na kolejne piwo. 


 I właśnie dzisiaj wśród zaśniedziałych widelczyków, obitych filiżanek, niewielu antyków (cudowny gramofon z muzyką bardzo retro) i wybrakowanych zabawek, ujrzałam dwie książki: Baking Handbook, Marthy Stewart oraz The handmade loaf, Dana Leparda. Za grosze. I chociaż z zakwasem w dalszym ciągu się nie zaprzyjaźniłam, to nie mogę doczekać się, aż zrobię chleb z serwatką, albo z sokiem z kiszonych ogórków. Chyba nie ma większej motywacji niż książka, która spada z nieba i piękne zdjęcia cudownych, domowej roboty bochenków z różnych krajów Europy. I najrzetelniejszy przepis na zakwas jaki widziałam. Jakże się cieszę, że nie wagarowałam na lekcjach angielskiego;)



Zanim zabiorę się za bardziej skomplikowane chleby i wypieki, przedstawiam Wam tymczasem najprostszy przepis z podręcznika M. Stewart. Przepis na popovers (nie potrafię tego przetłumaczyć:)). Mocno jajeczne ciasto, które rośnie jak szalone, przybierając dziwaczne kształty. Amerykański przysmak śniadaniowy. Szczerze mówiąc, gdy wlewałam rzadkie ciasto do foremek, nie wierzyłam, że z tego powstanie coś dobrego (że powstanie cokolwiek). Teraz wiem, że ten ekspresowy przepis zostanie ze mną na dłużej. Wystarczy wstać 35 minut wcześniej (5 minut przygotowań i 30 minut pieczenia), by pałaszować to ptysiowo-omletowe  "niewiadomoco" na śniadanie, z masłem i dżemem (ale mąż testował też wersję wytrawną, z szynką i pomidorem). Ci, którzy znają i lubią popovers pewnie korzystają z foremek specjalnie do nich przeznaczonych. Ja robiłam je pierwszy raz i użyłam zwykłej formy do muffin.


Popovers
(z Baking Handbook, M. Stewart)

1,5 szklanki mleka
1,5 szklanki mąki pszennej
6 jajek
3/4 łyżeczki soli
1,5 łyżki cukru pudru
masło do wysmarowania foremek

Piekarnik rozgrzewamy do 230 st. C. Mleko łączymy dokładnie z jajkami w misce. Wsypujemy przesianą mąkę, cukier i sól i mieszamy do powstania ciasta (będzie rzadkie), robiłam to trzepaczką balonową, można użyć miksera, ale nie należy mieszać zbyt długo, drobne grudki nie przeszkadzają. Foremki wysmarowane masłem napełniamy ciastem (ok 5 łyżek na każdą foremkę). Pieczemy 30 minut, nie otwierając piekarnika w trakcie. Ciasto powinno znacznie wystawać z foremek i mieć złotobrązowy kolor. Gotowe popovers od razu wyciągamy i podajemy jeszcze gorące, najlepiej z masłem i ulubionym dżemem. Smacznego!




16 July, 2011

z myślą o dzieciakach

 


 Chciałabym Wam przedstawić mojego drugiego kulinarnego bloga. Ten jednak stworzony został po to, by gromadzić przepisy najlepsze dla dzieci. Takich blogów mi brakuje, mam nadzieję, że będzie przydatny. Jeśli macie jakiekolwiek pytania lub sugestie, serdecznie proszę o kontakt. Tymczasem zapraszam Wasze maluchy na "kotlety" z kalarepki panierowanej w marchewce:) Pozdrawiam Was ciepło!

KALAREPKA W MARCHEWKOWEJ PANIERCE


Lubiliście w dzieciństwie (a może nadal lubicie) kabaczka smażonego w panierce? Ja mogłam go jeść bez końca i dla mojej mamy, która stawała na głowie bym coś zjadła, to było wybawienie. Kalarepka w panierce z marchewki to danie w tym typie. Szybko się robi i smakuje wybornie. Lu wcinała z ogromnym smakiem, a moja nadzieja, że zostawi mi chociaż kawałeczek okazała się niewystarczająca:) Następnym razem kupię więcej kalarepki...


Kalarepka w panierce z marchewki i płatków zbożowych
(zainspirowane tym przepisem)

1 spora kalarepka
1 średnia marchewka lub 2 mniejsze
1 jajko
2-3 łyżki mieszanych płatków (użyłam miksu ryżowych, prosa i gryki)
łyżeczka suszonego oregano
płaska łyżeczka suszonego tymianku (lub więcej, świeżego)
szczypta soli
opcjonalnie: kurkuma - użyłam dla podkręcenia koloru
oliwa z oliwek

Kalarepkę myjemy, obieramy i kroimy w plastry o grubości ok 1 cm. Gotujemy al dente w lekko osolonej i ocukrzonej wodzie. Wyjmujemy delikatnie i ostudzamy. Marchewkę dokładnie myjemy, obieramy i ścieramy na tarce. Mieszamy z płatkami zbożowymi. Jajko roztrzepujemy, dodajemy sól i zioła (oraz kurkumę). Na patelni rozgrzewamy oliwę. Plastry kalarepki moczymy w jajku (można dla lepszej "przyczepności" obtoczyć je wcześniej w mące, pominęłam to). Następnie obtaczamy w marchewce, dobrze dociskając. Smażymy z obu stron, aż lekko się zrumienią (odwracamy ostrożnie, panierka może odpadać). Odsączamy na papierze. Smacznego!

O jeden koszyk (nie) za dużo


Kilka koszyków brzoskwiń. Kilka koszyków nektarynek. W prezencie. "Coś tam z nich zrobisz". Jasne. Gdy w grę wchodzą świeże owoce nigdy nie wybrzydzam, nie narzekam, że czeka mnie stanie przy garnkach i piekarniku. Dżemy, ciasta, ciasteczka. Sałatki, crumble, ryż. Owoce nie ograniczają (ale skłonna jestem twierdzić, że nic w kuchni nie ogranicza, poza naszą wyobraźnią). Gdy myślałam, że to już koniec koszyków, okazało się, że ktoś schował do lodówki jeszcze jeden. Kilka brzoskwiń. Jeszcze twardawych i nie tak słodkich. Po cieście z nektarynkami (na podstawie przepisu z ostatniego numeru Kuchni), które wyszło bardzo słodkie, mimo iż zmniejszyłam ilość cukru, pomyślałam o czymś mniej słodkim, prawie wytrawnym. W rezultacie zaimprowizowałam tartę. Kruchą, choć z olejem (nie ma to jak w przypływie entuzjazmu do upieczenia ciasta odkryć brak masła w lodówce). Bałam się czy wyjdzie. Wyszło. I było bardzo dobre. Mimo, iż nie miałam czasu by ciasto przed pieczeniem schłodzić, wyszło tak kruche, jak powinno. 


Tarta brzoskwiniowa z kardamonem i miodem

2 niepełne filiżanki mąki pszennej(ok 300 g) - można zmieszać z razową, w dowolnych proporcjach
1/2 szklanki cukru pudru
1/2 szklanki oleju
2 jajka
łyżka śmietany (użyłam 12% ale może być dowolna)
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki otrąb lub płatków zbożowych (dowolnych)
łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią
płaska łyżeczka kardamonu
2 łyżki miodu
ok 4 dużych brzoskwiń lub nektarynek, nie bardzo dojrzałych (by łatwo kroić w plastry)

Mąkę mieszamy z solą i proszkiem, dodajemy cukier, olej, jedno całe jajko i jedno żółtko (białko odkładamy do lodówki). Szybko mieszamy ciasto, dodajemy śmietanę i zagniatamy ciasto, robimy kulę i chowamy do lodówki na 30 minut. W tym czasie brzoskwinie przepoławiamy, wyciągamy pestki i kroimy w cienkie plasterki. Formę do tarty (lub tortownicę) oprószamy mąką, schłodzone ciasto wałkujemy i wylepiamy nim formę, nakłuwamy w kilku miejscach widelcem. Otręby mieszamy z cukrem waniliowym i kardamonem i posypujemy spód. Układamy na nim spiralnie plasterki brzoskwiń, tak by nachodziły na siebie. Schłodzone białko ubijamy (nie całkiem sztywno, tylko by się spieniło) z miodem i szczyptą soli, Powstałą pianką smarujemy delikatnie owoce, jeśli został nam płyn, polewamy nim owoce. Pieczemy ok 50 minut. Tartę wyciągamy po ostygnięciu. Smacznego!



15 July, 2011

czym jest kuła i dlaczego żytnia jest lepsza od ciastoliny


Kuła ciasta. Kuła jarzębiny. Mnóstwo kuł w mleku na śniadanie. Balon też jest kułą, jedynie buła jest bułą:) Słówka dwulatków brzmią tak słodko i mają dziwną moc wkradania się do codziennego słownika całej rodziny. Moja Lu na każdą kulę, z czegokolwiek by nie była, reaguje euforią. Jednak będąca na pierwszym miejscu kuła z ciastoliny została zdetronizowana przez ciasto na pizzę. Dlaczego? Po pierwsze i najważniejsze, trafia ono ostatecznie do naszego brzuszka, a nie do skrzynki z hello kitty, którą cholernie ciężko się otwiera. Po drugie nie pachnie jak kulki proteinowe na ryby. Pachnie drożdżami. Po trzecie - rośnie! A to czyni je już bardzo atrakcyjnym obiektem obserwacji. No i jest żytnie, po upieczeniu chrupiące i z pewnością zdrowsze od grubego, białego ciasta. W dodatku idealnie komponuje się z wędzoną rybą. Serio!


Jeśli mam być szczera nie jestem ortodoksyjnym pizzomaniakiem, który uznaje jedynie włoską pizzę na cienkim cieście. Lubię puchate pizze amerykańskie i przypominające wytrawne ciasto drożdżowe pulchne foccacie. Ale czasem mam po prostu ochotę na coś...zdrowszego? Lżejszego. Chrupiącego. Zrobiłam pizzę na cieście pszenno-żytnim*, przy czym użyłam razowej mąki żytniej. Ciasto rosło wspaniale, a po upieczeniu było pachnące i takie jak się spodziewałam - cienkie, zwarte w środku z chrupiącymi brzegami.

Ale było coś co mnie zaskoczyło w tej pizzy: nie sądziłam, że z dodatkiem makreli i kaparów może być tak pyszna. Lubię makrelę i postanowiłam uczynić ją składnikiem pizzy. Spodziewałam się czegoś dobrego. Dla mnie osobiście nie była dobra. Była idealna:) Jeśli lubicie słone, wyraziste mięso wędzonej makreli, ta pizza i Wam przypadnie do gustu.


Żytnia pizza z makrelą i kaparami

Ciasto:
200 g mąki pszennej
100 g mąki żytniej razowej
opakowanie drożdży instant
łyżeczka soli
łyżeczka cukru
2 łyżki oliwy z oliwek + odrobina do posmarowania
ok 200 ml letniej wody

Obłożenie:
4 łyżki gęstej śmietany
pół małego pęczka koperku
świeżo mielony pieprz
ok 150 g startego zółtego sera, łagodnego w smaku (może też być porwana mozzarella)
mięso oddzielone z jednej wędzonej makreli
cebula (użyłam młodej) posiekana w cienkie piórka
pomidor pokrojony w cienkie plasterki
garść kaparów

Obie mąki mieszamy z solą, cukrem i drożdżami w dużej misce. Wlewamy wodę i oliwę, mieszamy i wyrabiamy ciasto, powinno odstawać od dłoni (Można dodać jeszcze troszkę mąki). Z wyrobionego ciasta formujemy kulę (kułę;)), smarujemy ją oliwą, przykrywamy czystą ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na ok godzinę. Z podanej ilości ciasta wychodzą dwie pizze.

Piekarnik rozgrzewamy do minimum 230 st.C. lub więcej, do 260 st.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na pół, wałkujemy by uzyskać dość cienki placek (ale jego grubość zależy od gustu, ja robiłam bardzo cienkie). Przekładamy na oprószoną mąkę blachę. Ze śmietany i posiekanego koperku robimy sos, doprawiamy pieprzem.Rozsmarowujemy na cieście. Posypujemy serem. Na nim układamy plastry pomidora i cebuli, cząstki makreli i posypujemy kaparami. Pieczemy ok 8-10 minut, w zależności od grubości ciasta. Smacznego!


* Z podobnego ciasta robiłam też żytnie pizzeriny z chorizo

14 July, 2011

Ile poezji jest w plackach?


byliśmy: my – ci sami
zmieniały się tylko miasta, rzeki, wilgoć

świat stał się nagle chybotliwym pomostem
grzmot gdy podrywał mewy – białe plamki

na burzowym niebie czas nieruchomiał siny,
wstrzymywał nam oddech, można było
wypalać przestrzeń między wierszami

dziś deszcz rządzi wierszem, tym miejscem
posłuchaj: zgoda osiada we mnie jak kurz
na fotografiach te same twarze nowe przeznaczenia

to było wtedy gdy znalazłam swoje: stać
niepewnie, czekać aż trzcina pozacina chmury;
zamknąć cię w słowach – perkozach,
w przedwieczornym wietrze co niepokoi wody.

Zastanawiacie się pewnie co mnie tak dzisiaj na poezję wzięło? Chyba przez tę pogodę. Za oknem deszcz, ciemno i ponuro. W takie dni mam ochotę pisać, chociaż od dawna brakuje mi czasu na poezję. Ten powyżej to stary wiersz, gdy go czytam to tęsknię. Za formowaniem myśli w smętne frazy:) Ale mam za to czas, by szukać poezji w codzienności. Powtarzać kilka razy słowa, które mi się podobają najbardziej. Ot, taka cukinia, na przykład. Bardzo ładne słowo, prawda?;)


Dzisiejsze placuszki to alternatywa dla słodkich pancakes. Z cukinią i natką. Najlepsze w nich jest to, że nadają się i na śniadanie i na podwieczorek. Albo lekki obiad. No i są idealne na piknik. Jak tylko pogoda się poprawi...


Placuszki z cukinią i kremowym sosem czosnkowym

Placuszki:
150 ml mleka
100 ml maślanki (albo jogurtu lub kefiru, można też zrobić z samego mleka - 250 ml)
250 g mąki pszennej
2 jajka
płaska łyżeczka soli
1 cukinia
pęczek natki pietruszki
pieprz

Sos:
200 ml śmietanki kremowej
szczypta kurkumy
2 duże ząbki czosnku
łyżeczka suszonych ziół (użyłam szczypiorku)
sól do smaku

Mleko i maślankę roztrzepujemy z żółtkami (białka możemy na chwilę odłożyć do lodówki). Dodajemy przesianą mąkę i sól. Dokładnie mieszamy. Cukinię dokładnie myjemy, ścieramy na tarce o dużych oczkach. Natkę siekamy (część można zostawić do posypania gotowych placków). Dodajemy cukinię i natkę do ciasta. Mieszamy i odkładamy na chwilę. Przygotowujemy sos: Śmietankę  lekko ubijamy, by nie była tak rzadka, ale nie za bardzo. Dodajemy resztę składników i czosnek starty drobniutko. Mieszamy i schładzamy w lodówce. 

Na patelni rozgrzewamy niewielką ilość oleju. Schłodzone białka ubijamy ze szczypta soli i dodajemy do ciasta, delikatnie mieszając całość. Na rozgrzaną patelnię wlewamy porcjami ciasto i smażymy placuszki z obu stron, do zrumienienia. Odsączamy na papierze. Podajemy z sosem. Placuszki można jeść też na zimno, jako przekąskę na pikniku, ale najbardziej smakują ciepłe. Smacznego!





13 July, 2011

Co ma Jarmusch do lodów?


Troszkę ma. Jeśli pamiętacie film Jima Jarmuscha, "Down by Law", pewnie domyślacie się o co chodzi. O scenę, w której Benigni, Lurie i Waits śpiewają "I scream, you scream, we all scream for ice-cream!".I ja dzisiaj też tak śpiewam, chociaż na taniec "dokolusia" mnie nie namówicie;) Za to do porcji domowych lodów nie trzeba mnie namawiać, wcale.


Nie mam maszyny do lodów, więc staram się robić lody jak najprostsze. Te, które dziś przedstawiam nie mają jajek. Kilka prostych składników, nic skomplikowanego. Nie ma nawet potrzeby mieszania ich podczas zamrażania (z resztą mogłyby stracić puszystość). Przepis znalazłam u Natalii. Posłużył mi jako baza do malinowych. Podaję z moimi zmianami. We all scream for ice-cream;)


Lody waniliowo-malinowe, bez jajek

530 ml mleka kondensowanego, niesłodzonego 
250 ml śmietanki kremowej
3 łyżki drobnego cukru z prawdziwą wanilią
2 łyżki golden syrup (lub miodu)
filiżanka świeżych malin, delikatnie rozdrobnionych

Śmietankę bardzo dobrze ubijamy z cukrem waniliowym. Do mleka dodajemy golden syrup i miksujemy kilka minut, by dobrze je spienić. Łączymy mleko ze śmietanką i delikatnie mieszamy z malinami. Przekładamy masę do plastikowego pojemnika i zamrażamy przez ok 3-4 godziny. Smacznego!



10 July, 2011

Kochanie, co z tym serkiem?


Mówiąc to, małżonek mój miał na myśli półkilogramowe wiaderko serka wiejskiego, którego termin przydatności do spożycia miał się skończyć nazajutrz. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że zjem go za jednym razem, w jakiejkolwiek postaci. Jeśli mam być szczera, przejadł mi się ostatnio. Kanapki, sałatki, tosty. Z pomidorami i cebulą. Albo z dżemem morelowym. Cottage cheese jest dość uniwersalny, bardzo lubię jego delikatny smak i granulki. Już gdzieś widziałam przepisy na sernik z jego udziałem, a za mną sernik chodził od dłuższego czasu. Kolejna sernikowa improwizacja z dodatkiem jagód, które są jednymi z moich ulubionych owoców, oraz krówek, które są jednymi z ulubionych słodyczy każdego łasucha:)

Jagody i skórka cytrynowa dodana do masy tworzą orzeźwiającą kwaskowatość, którą równoważą słodycz krówek (rozpuszczone na wierzchu tworzą pyszną polewę) i lekko cynamonowego spodu. To naprawdę pyszny sernik, i nawet mój luby zjadł kilka porcji, chociaż za ciastami nie przepada. Kawałeczek?


Sernik z jagodami i krówkami

Spód:

200 g ciasteczek digestive (lub zwykłych herbatników)
100 g masła, stopionego
łyżeczka cynamonu
łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią (lub ziarenka z wanilii)

Masa:

500 g serka wiejskiego (przed odcedzeniem)
200 g mielonego serka (używam serka Wieluń)
150 g cukru pudru
50 g miękkiego masła
3 jajka
torebka budyniu śmietankowego
skórka otarta z 1 niewielkiej cytryny

Wierzch:

300 g jagód, delikatnie skropionych łyżką soku z cytryny
ok 150 g krówek, posiekanych

Piekarnik rozgrzewamy do 200 st. C. Ciasteczka rozdrabniamy w mikserze, mieszamy z cynamonem i wanilią, wlewamy masło i wyrabiamy masę. Dno tortownicy wylepiamy powstałą masą i pieczemy ok 10 minut. Wyciągamy do ostygnięcia i zmniejszamy temperaturę w piekarniku do 180 st. C.

W tym czasie robimy masę: Cukier puder mieszamy z miękkim masłem i ucieramy mikserem kilka minut. Serek wiejski odciskamy i mielimy w maszynce lub za pomocą miksera, nie musimy tego robić zbyt dokładnie, ponieważ miksując go z kolejnymi składnikami nabierze dodatkowej gładkości. Oba serki dodajemy do masła i cukru, ucieramy do połączenia, następnie zmniejszając obroty dodajemy po jednym jajku (po każdym ucieramy minimum 30 sekund). Dodajemy budyń i skórkę cytrynową. Ucieramy do dokładnego połączenia się wszystkich składników, gotową masę wylewamy na podpieczony spód.

Na wierzchu układamy jagody i posypujemy posiekanymi krówkami. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok godziny. Po upieczeniu sernik dobrze studzimy, a następnie wkładamy do lodówki na minimum godzinę (ja włożyłam na noc). Smacznego!

A wieczorem...?

09 July, 2011

Curry dla leniwych


Czyli dla mnie:) Curry warzywne, w pełni wegetariańskie, a jeśli zamiast ghee użyjemy oliwy to i wegańskie. Proste i szybkie, takie curry na skróty. Nie wymaga arsenału przypraw. Wystarczą tylko świeże warzywa, pasta curry i mleko kokosowe. W sam raz na szybki, letni obiad. Podaję je z ryżem, ale świetnym towarzystwem dla warzyw będzie też ulubiona kasza (why not?).


Curry warzywne

pół niewielkiego kalafiora
średniej wielkości cukinia
ok 200 g fasolki szparagowej 
pęczek dymki
ząbek czosnku
2 łyżeczki zielonej pasty curry
pół łyżeczki zmielonych nasion kuminu
pół łyżeczki zmielonych nasion kolendry
szczypta cynamonu
250 ml bulionu warzywnego
400 ml mleka kokosowego
łyżka ghee (lub 2 łyżki oleju roślinnego)
pęczek kolendry

Dymkę kroimy, szczypior odkładamy. W garnku lub na dużej patelni rozgrzewamy masło i wrzucamy przyprawy oraz pastę curry. Podsmażamy cebulkę przez chwilkę (tak, żeby się nie zrumieniła). Warzywa myjemy, kalafiora dzielimy na różyczki, cukinię kroimy w sporą kostkę, z fasolki odcinamy końce. Do cebulki wrzucamy kalafiora, mieszamy, by pokrył się masłem i przyprawami, podsmażamy chwilkę, zalewamy bulionem i przykrywamy. Dusimy, aż lekko zmięknie, dorzucamy fasolkę i cukinię. Zalewamy mlekiem kokosowym, mieszamy, przykrywamy i gotujemy do pożądanej miękkości warzyw (najlepiej gotować krótko, aby warzywa zachowały smak i chrupkość). Do gotowego curry dodajemy drobno posiekany czosnek i szczypiorek, zostawiamy na chwilę pod przykryciem. Podajemy posypane kolendrą lub natka pietruszki, z ryżem lub ulubioną kaszą. Smacznego!


05 July, 2011

More Pikle


Z pewnością wiele z Was ma zdjęcia, które nie trafiły na bloga z różnych powodów. Może nie do końca Wam odpowiadały? Albo nie pokazały dania tak jak powinny? Albo po prostu w obliczu zatrzęsienia sezonowych dóbr zwyczajnie się "przeterminowały"? Ja mam takich zdjęć całkiem sporo, gdybym chciała je zamieścić na blogu, musiałabym dodawać posty codziennie (albo nawet kilka razy dziennie;)). Żeby jednak nie zniknęły zupełnie w czeluściach folderu na moim komputerze, postanowiłam założyć na facebooku album specjalnie dla tych zdjęć przeznaczony (klik). Zapraszam Was serdecznie, jeśli macie ochotę zobaczyć co robi Mar, a czym do tej pory nie chciała się podzielić;)

04 July, 2011

I love Purple!


Fioletowy kalafior. Nie wiem czy widziałam kiedyś ładniejsze warzywo. Polowałam na niego odkąd zobaczyłam go kiedyś na zagranicznym blogu. Myślałam, że u nas nie ma szans. Tymczasem są. Kosztował 3 złote i wyglądał pięknie. Nie obchodziło mnie ani trochę jak smakuje, ale byłam pewna, że coś tak pięknego nie może być niesmaczne. Marzył mi się fioletowy krem. I spełniłam to malutkie marzenie. Zupa była pyszna, a jej kolor rozweselał do ostatniej łyżki. Gracie ze mną...w fioletowe?:)
Trochę było mi szkoda przerabiać go na krem, ale lubię kolorowe zupy. Pamiętacie walentynkowy krem z buraków i kapusty? Krem, który powstał z kalafiorka, zjadł nawet mój mąż, który ma uczulenie na miksowane papki. Mogłam zrobić sałatkę, z tym że ja za sałatkami nie przepadam:) Za zupami owszem. Zwłaszcza kolorowymi.


Krem z fioletowego kalafiora

niewielki kalafior fioletowy (można użyć zwykłego lub zielonego)
2 młode cebule
duży ząbek czosnku
kalarepka (lub rzepa, rzodkiew lub kilka rzodkiewek)
niewielki ziemniak
łyżka masła (płaska)
łyżeczka oliwy
litr bulionu
2 łyżki soku z cytryny

do podania: gęsta śmietana, oliwa, wędzona papryka (lub pasta z papryki)

Kalafiorka myjemy, dzielimy na cząstki. Cebulę kroimy w kostkę, czosnek w płatki. Rozgrzewamy w garnku masło i oliwę, wrzucamy cebulę i czosnek, delikatnie solimy i podsmażamy na małym ogniu, by cebula zmiękła, ale nie rumieniła się. Ziemniaka i kalarepkę obieramy, kroimy w kostkę i dorzucamy do garnka razem z kalafiorem, mieszamy tak by tłuszcz pokrył warzywa i chwilę smażymy, po czym zalewamy bulionem, przykrywamy garnek i gotujemy, aż warzywa będą odpowiednio miękkie. Zdejmujemy zupę z ognia, dodajemy sok z cytryny dla utrwalenia koloru i odstawiamy przykrytą na kilka minut. Jeśli trzeba doprawiamy solą i pieprzem. Miksujemy na krem. Podajemy z kleksem śmietany, skropiony oliwą i przyprószony papryką. Smacznego!

03 July, 2011

Rustykalna tarta z morelami (i tymiankiem)


Morele i tymianek to połączenie, które kilka lat temu odkryłam przy okazji karmelizowanych owoców, z tymiankiem właśnie. Zapomniałam jednak o nim na tych kilka lat. Potem zakochałam się w Liskowym cieście. I gdy w tym roku kupiłam piękne, pachnące morele, miałam zamiar zrobić to ciasto. Tymczasem w ręce wpadł mi lipcowy numer Kuchni. Zobaczyłam w nim rustykalną tartę, która sprawia, że od samego patrzenia na nią człowiek ma ochotę znaleźć się na wsi. Słuchać rano koguciego piania, wieczorem świerszczy pod progiem, wąchać trawę po deszczu. I na podwieczorek jeść właśnie tę tartę. 

W przepisie nie ma mowy o tymianku, więc go dodałam. Płatki migdałowe też. I wyszło ciasto kruche, tak kruche i maślane, że rozsypuje się w ustach. Które, w połączeniu z lodami, zwyczajnie uzależnia.


Tarta z morelami i tymiankiem
na podstawie przepisu z Kuchni 7-2011

Ciasto:

250 g mąki pszennej
150 g zimnego masła
3 łyżki cukru pudru
jajko
pół łyżki świeżych listków tymianku (można zastąpić suszonym, dajemy wtedy troszkę więcej, nie ma ich w oryginale, można je pominąć, ale polecam je dodać, nadają charakteru)

Nadzienie:

100 g zmielonych migdałów
50 g brązowego cukru
900 g moreli (użyłam mniej, nie wałkowałam ciasta bardzo cieniutko, więc mniej się zmieściło)
50 g cukru pudru

do posypania: prażone płatki lub słupki migdałowe (w oryginale nie ma)

Z przesianej mąki, cukru i pokrojonego masła wyrabiamy ciasto, dodajemy tymianek i żółtko (białko zostawiamy) rozrobione z łyżką zimnej wody i zagniatamy ciasto (będzie bardzo miękkie, ale nie powinno lepić się do rąk). Z ciasta robimy kulę, zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na godzinę. Morele kroimy na połówki, pozbywamy się pestek.

Piekarnik rozgrzewamy do 190 st C. Schłodzone ciasto rozwałkowujemy na placek grubości 2-3 mm (ja nie wałkowałam tak cieniutko, żeby po krojeniu uzyskać zgrabniejsze kawałki). Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Zmielone migdały mieszamy z cukrem i posypujemy ciasto, zostawiając przy krawędzi puste miejsce o szerokości kilku centymetrów. Na migdałach i cukrze układamy morele. Posypujemy cukrem pudrem. Brzegi delikatnie zawijamy, zakrywając morele położone najbliżej brzegu. Brzegi ciasta smarujemy rozmąconym białkiem. Pieczemy ok 45 minut. Gotowe posypujemy płatkami migdałów i cukrem pudrem. Najlepiej smakuje lekko ciepłe z lodami śmietankowymi. Smacznego!