Miało być ochłodzenie. Było upalnie. W niedzielny poranek nic mnie nie wygoni z łóżka. No, prawie nic. Natura szperacza wygrała, mimo upalnego poranka. Dawno nie odwiedzałam już targu staroci na wielkim placu przy Dworcu Świebodzkim. Nie znoszę tego placu, zalewu chińskich ubrań, przekrzykujących się sprzedawców i tłumu, który nie patrząc na nic spieszy do interesujących go straganów. Albo wręcz przeciwnie, snują się, nie wiedząc co obejrzeć, a co pominąć. Zupełnie blokują przejście i dmuchają innym w twarz dymem z papierosów. Niemieckie proszki i płyny do płukania, stosy marnej jakości narzędzi i dziwnych wynalazków. Jednak ci, którzy znają tylne przejście, mają szansę pominąć cały ten zgiełk;) i powoli pooglądać sobie "starocie". Czego to ludzie nie sprzedają. Stosy rupieci, starych szmat i mocno podniszczonych książek. Ale lubię niespiesznym krokiem wędrować wzdłuż torów, gdzie na gołej ziemi lekko wcięci sprzedawcy rozkładają swoje "skarby" w nadziei, że zarobią chociaż na kolejne piwo.
I właśnie dzisiaj wśród zaśniedziałych widelczyków, obitych filiżanek, niewielu antyków (cudowny gramofon z muzyką bardzo retro) i wybrakowanych zabawek, ujrzałam dwie książki: Baking Handbook, Marthy Stewart oraz The handmade loaf, Dana Leparda. Za grosze. I chociaż z zakwasem w dalszym ciągu się nie zaprzyjaźniłam, to nie mogę doczekać się, aż zrobię chleb z serwatką, albo z sokiem z kiszonych ogórków. Chyba nie ma większej motywacji niż książka, która spada z nieba i piękne zdjęcia cudownych, domowej roboty bochenków z różnych krajów Europy. I najrzetelniejszy przepis na zakwas jaki widziałam. Jakże się cieszę, że nie wagarowałam na lekcjach angielskiego;)
Zanim zabiorę się za bardziej skomplikowane chleby i wypieki, przedstawiam Wam tymczasem najprostszy przepis z podręcznika M. Stewart. Przepis na popovers (nie potrafię tego przetłumaczyć:)). Mocno jajeczne ciasto, które rośnie jak szalone, przybierając dziwaczne kształty. Amerykański przysmak śniadaniowy. Szczerze mówiąc, gdy wlewałam rzadkie ciasto do foremek, nie wierzyłam, że z tego powstanie coś dobrego (że powstanie cokolwiek). Teraz wiem, że ten ekspresowy przepis zostanie ze mną na dłużej. Wystarczy wstać 35 minut wcześniej (5 minut przygotowań i 30 minut pieczenia), by pałaszować to ptysiowo-omletowe "niewiadomoco" na śniadanie, z masłem i dżemem (ale mąż testował też wersję wytrawną, z szynką i pomidorem). Ci, którzy znają i lubią popovers pewnie korzystają z foremek specjalnie do nich przeznaczonych. Ja robiłam je pierwszy raz i użyłam zwykłej formy do muffin.
Popovers
(z Baking Handbook, M. Stewart)
1,5 szklanki mleka
1,5 szklanki mąki pszennej
6 jajek
3/4 łyżeczki soli
1,5 łyżki cukru pudru
masło do wysmarowania foremek
Piekarnik rozgrzewamy do 230 st. C. Mleko łączymy dokładnie z jajkami w misce. Wsypujemy przesianą mąkę, cukier i sól i mieszamy do powstania ciasta (będzie rzadkie), robiłam to trzepaczką balonową, można użyć miksera, ale nie należy mieszać zbyt długo, drobne grudki nie przeszkadzają. Foremki wysmarowane masłem napełniamy ciastem (ok 5 łyżek na każdą foremkę). Pieczemy 30 minut, nie otwierając piekarnika w trakcie. Ciasto powinno znacznie wystawać z foremek i mieć złotobrązowy kolor. Gotowe popovers od razu wyciągamy i podajemy jeszcze gorące, najlepiej z masłem i ulubionym dżemem. Smacznego!
23 comments:
Wyglądają nieprzyzwoicie apetycznie ;D
Mogę jedną? ;)
Na pewno zrobię!
Mar,świetny niedzielny poranek! U mnie natura szperacza-zbieracza też by wygrała.
No i trofea piękne Ci się trafiły.
A jakie słoneczne śniadanie.
Cudowna niedziela!
o matko kochana , jakie to jest apetyczne , kurcze chyba muszę to zrobić :D
a książek z lekka zazdroszczę :D
musze to cos wyprobowac bo wyglada rewelacyjnie
Warto było wstać, by upolować takie skarby! A popoversy bardzo fikuśne!
Warto było wstać, by upolować takie skarby! A popoversy bardzo fikuśne!
Wspaniałe, takie proste i fajne!
Dzięki za przepis, można tworzyć różne wariacje, pięknie!
Pozdrawiam
Inka
te bułeczki mają przeurocze kształty.
uwielbiam targi staroci. i marzy mi sie stary gramofon(((:
P.S. a Wrocław darzę ogromnym sentymentem, kiedyś tam mieszkałam przez kilka lat..., a natura szperacza jest wpisana w moje jestestwo, jak widać czasem można upolować konkretne skarby.
Pozdrawiam
Inka
wow...ale upolowałas:)
no ale skarby ci się udało wyhaczyć!:) super! a popovers zapowiadają się cudownie i już zapisuję przepis, bo czasem w weekendy też mi się nie chcę iść po zakupy - a takie bułeczki będą jak znalazł!
Wyglądają tak lekko, apetycznie i uroczo, że bardzo chętnie je spróbuję! :)
wygladaja super, musze koniecznie wyprobowac!:)
uwielbiam taki targi.
mają to coś, ten klimat i duszę.
wspaniał książka. a Twoje dzisiejsze podboje są cudowne.
przepis w "zakładkach" już czeka na realizację!
Zawsze szukałam zdjecia, na którym popovers dokładnie przedstawiają swoją naturę - no i mam :) Wyglądają przeapetycznie! Wspaniały pomysł na śniadanie.
A jakie fantastyczne łowy na targu...zazdroszczę!
Targom staroci mówię tak od zawsze.Tata zaszczepil we mnie miłosć do starych,poniszczonych rzeczy i książek.Teraz bedąc tutaj (NY) uczęszczam do tzw. thrift shops, yard sales. Co ciekawe, w każda środę wieczorem, lokalni mieszkańcy maja możliwosć pozbycia się za darmo(nie ma kosztów za wywóz śmieci/gratów) i wystawiaja przedmioty /meble/książki/zabawki które ich zdaniem są już mało użyteczne...można czasem znalęść prawdziwe perełki.
Super ksiażki udało Ci sie upolować.Mam nadzieję, że podzielisz się" najrzetelniejszym" przepisem na zakwas, jestem go bardzo ciekawa.
Co do popovers to przyznam szczerze, że pierwszy raz słyszę, i nie wiedziałam, że jest on tutajszym przysmakiem śniadaniowym.
Człowiek całe życie się uczy, prawda? Dzięki za info i przepis:-)
Wygladaja apetycznie:-)
Pozdrawiam, Agnieszka
ładny i inspirujący blog,pozdrawiam.
Popovers wygladaja przepysznie!
wyglądają świetnie! :) chętnie bym spróbowała :)
O, fajne zdobycze, a te popovers wyglądają fikuśnie - chętnie któregoś dnia wypróbujemy! (tym bardziej, że kiedyś jedliśmy angielskie kiełbaski zapieczone w podobnym wizualnie cieście)
Sue powiedziała, że wyglądają nieprzyzwoicie apetyczie, a ja powiem, że wyglądają nieprzyzwoicie i apetycznie też :) Bardzo ładnie.
Często odwiedzałam wrocławskie starocie, ale nigdy nie natrafiłam na takie książki kucharskie, raczej takie nasze, polskie z lat 80.
Trzeba mieć wielkiego farta :)
Pozdrawiam
Aleeee zdobycz! Zazdroszczę Dana Leparda :)
Post a Comment