28 October, 2011

Moje comfort food - makaron i grzyby


Wracamy do domu po jesiennym spacerze. Mogłam znów cieszyć się swobodnym wędrowaniem po wrocławskich uliczkach, Rynku, parkach i alejach. Przez ostatnie dwa tygodnie miałam problem ze stopą i byłam uziemiona, każde wyjście kończyło się bólem i wściekłością, że taka piękna jesień przecieka mi między palcami. Ale już po wszystkim:) I chociaż nie powinnam przeciążać stopy, dziś nie mogłam nacieszyć się spacerowaniem i podziwianiem ciepłych barw, jakie nabrał Wrocław w ciągu tego czasu. Z resztą, miałam specjalne zadanie, starałam się zrobić kolorowe zdjęcia dla kogoś wyjątkowego, kto zaprosił mnie do swojego blogu. Efekt możecie obejrzeć w moim gościnnym poście u Schokolade. To było bardzo miłe doświadczenie (dziękuję raz jeszcze Iwonko). Miło było też zjeść porcję gorącego makaronu z moimi ulubionymi dodatkami po powrocie do domu. Odpocząć w ciepłym dresie i skarpetkach, rozpuścić włosy, usiąść wygodnie w fotelu i jeść z miseczki na kolanach oglądając z Lu kreskówkę. Proste danie, które wypełnia brzuszek ciepłem i zadowoleniem;)


Razowy makaron z boczniakiem, cukinią i bryndzą

ok 130 g makaronu razowego (użyłam żytniego)
średnia cukinia
250 g boczniaków
3 niewielkie cebule (użyłam dymki oraz grubej jasnej części szczypioru)
120 g kremowej bryndzy
łyżka masła
2 łyżki oliwy
pół pęczka natki pietruszki
pół pęczka szczypiorku
sól
świeżo mielony pieprz ( u mnie kolorowy)

Makaron gotujemy w osolonej wodzie wg czasu podanego na opakowaniu. Na dużej patelni rozgrzewamy masło i oliwę. Wrzucamy posiekaną w piórka cebulę, lekko solimy. Boczniaka kroimy w paski, gdy cebulka zmięknie, dorzucamy i smażymy, mieszając co jakiś czas przez ok 5-7 minut. Dodajemy cukinię pokrojoną w cienkie paski, smażymy jeszcze chwilę, cukinia powinna zmięknąć ale też pozostać jędrna.

Odcedzony makaron mieszamy z warzywami i boczniakiem, doprawiamy solą i pieprzem. Dodajemy posiekaną pietruszkę i szczypior oraz porcje bryndzy nakładane małą łyżeczką lub rwane palcami. Można wymieszać, by serek się rozpuścił w daniu. Smacznego!:)

27 October, 2011

Hummus, domowy vs sklepowy



Mimo tytułu posta, nie będzie to walka. Tylko porównanie. Jakiś czas temu dostałam do degustacji gotowy hummus marki Whomus?. Degustowałam go z ogromną przyjemnością, bo jestem wielką miłośniczką past wszelakich, a hummus zajmuje na tej liście czołowe miejsce. Odebrałam dwa opakowania hummusu, jeden klasyczny, drugi z dodatkiem pieczonego bakłażana. Od razu otworzyłam oba. I spróbowałam. Mnie osobiście bardziej smakował ten z bakłażanem, był bardziej kwaskowy, chociaż oba są zdecydowanie bardziej kwaśne od tych, które robię w domu. I dla mnie jest to plus (mój mąż z kolei nie zasmakował w tym hummusie). Drugim plusem jest oczywiście wygoda i to, że można szybko ujarzmić nieodpartą chęć na hummus, lub po prostu uraczyć nim niespodziewanych gości, podając go do chleba, krakersów itd. Również dlatego są świetną propozycją na domowe party. A jeśli rozrzedzimy go np. jogurtem otrzymamy pyszny, kwaskowy sos do warzyw lub warzywnych (albo rybnych) kotletów.


Whomus? można kupić w delikatesach, np. w Almie, w Piotrze i Pawle lub Kuchniach Świata.
Muszę teraz sprawiedliwie ujawnić także minus Whomusu - cena. Jak dla mnie za wysoka, ponieważ za 180 g produktu trzeba zapłacić około 13 zł. Mam nadzieję, że to wkrótce się zmieni, bo osobiście bardzo go polubiłam, ale...


Nic jednak nie zastąpi domowego hummusu:) Z którym można eksperymentować na miliony sposobów, za niewielkie pieniądze zrobić sporą ilość pasty (ja zamrażam hummus w plastikowych pojemniczkach i odmrażam gdy jest potrzebny).  Ponieważ cały czas jestem pod urokiem dyni, tym razem zrobiłam taki z dodatkiem pieczonej dyni właśnie. Jest słodkawy i gęsty, zupełnie inny od sklepowego, ale z pewnością bardzo smaczny. Taka wersja odpowiada także mojej Lu (pewnie ze względu na słodycz dyni), która od jakiegoś czasu zupełnie ignorowała walory smakowe tradycyjnego hummusu. Dlatego róbmy swój ulubiony hummus samodzielnie, ale nie zapominajmy też o smakowitej alternatywie na sklepowych półkach;)


Hummus z pieczoną dynią i szałwią

1 puszka ciecierzycy w zalewie (400 g)
500 g dyni, obranej i pokrojonej w kawałki
garść posiekanej świeżej szałwii
oliwa z oliwek
2 łyżki tahini
łyżka jogurtu naturalnego (opcja)
sok z połowy cytryny
sól

Dynię skrapiamy oliwą i posypujemy odrobiną szałwii, pieczemy w 200 st. C. do miękkości. Ciecierzycę odsączamy z zalewy (nie trzeba tego robić bardzo dokładnie), miksujemy razem z dynią. Dodajemy tahini, sok z cytryny, kilka łyżek oliwy i solimy do smaku. Dokładnie mieszamy, gotowy hummus przechowujemy w lodówce do kilku dni (wierzch dodatkowo można skropić oliwą, by nie obsychał lub zakryć folią). Podajemy w ulubiony sposób, np. do pieczywa lub do zup. Smacznego!

26 October, 2011

Pigwa feat. lemon curd, czyli hit drożdżowy


O pigwę nietrudno. Sprzedają ją na allegro, a czasem oddają za darmo na innych portalach. Może sami macie ją w ogrodzie, albo mają ją Wasi sąsiedzi lub bliscy. Ja swoje dostałam od wujka, na jego działce rosły sobie zapomniane, w tamtym roku się spóźniłam, w tym udało się kilka dostać. Miałam wielką ochotę na ciasto drożdżowe z pigwową marmoladą. Bo wieki całe nie jadłam pigwy. I drożdżówki też;) Bardzo lubię ten przepis na ciasto, kiedyś gdzieś go wyszperałam i zapisałam ze swoimi zmianami. Dzisiaj znów go zmieniłam, ponieważ nie miałam golden syrup, użyłam czarnej melasy i ciasto po upieczeniu miało piękny bursztynowy kolor. Więc będzie to zmiana na stałe. A pomysł na kruszonkę znalazłam kiedyś u Liski i często jej używam, zmieniając tylko rodzaj orzechów albo ciastek. Zamiast klasycznego ciasta zrobiłam zawijaniec z marmoladą z pigwy i lemon curd, które zalegało w lodówce. Efekt mnie powalił, to najlepsza drożdżówka jaką kiedykolwiek jadłam, będę do niej często wracać. Wam również polecam. Zatem po kolei:


Marmolada z pigwy
składniki na 1 słoiczek


1 kg pigwy (u mnie były to 3 duże owoce)
1/2 szklanki trzcinowego cukru
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
1 szklanka wody

Pigwę myjemy, obieramy i ścieramy na tarce, wrzucamy na dużą patelnię razem z cukrem i wodą i dusimy, aż pigwa pod naciskiem łyżki będzie się rozpadać, a woda wyparuje. Dodajemy ekstrakt i smażymy jeszcze kilka minut, dokładnie mieszając. Przekładamy do wyparzonego słoiczka. Studzimy i chowamy do lodówki (jeśli nie zamierzamy zużyć marmolady w ciągu tygodnia, pasteryzujemy).


Cytrynowa drożdżówka z pigwą i orzechową kruszonką

Ciasto:

500 g mąki pszennej
50 g masła + do smarowania
7 g drożdży instant
3 łyżki golden syrup (zamieniłam na melasę i polecam, bo ciasto ma wtedy piękny karmelowy kolor)
skórka otarta drobno z jednej niewielkiej cytryny (tylko żółta zewnętrzna część)
płaska łyżeczka soli
300 ml ciepłego mleka

Nadzienie:

3 kopiate łyżki lemon curd
słoiczek marmolady pigwowej z powyższego przepisu

Kruszonka:

100 g pokruszonych herbatników
50 g miękkiego masła
50 g orzechów (użyłam włoskich)

Mąkę zagniatamy z masłem, aż powstaną okruchy, dodajemy drożdże, syrop, mleko, skórkę cytrynową i sól, mieszamy do połączenia składników i przekładamy ciasto na stolnicę podsypaną mąką. Wyrabiamy miękkie i elastyczne ciasto. Formujemy kulę i wkładamy ją do miski wysmarowanej masłem, przykrywamy i odkładamy do wyrośnięcia na godzinę w ciepłe miejsce. Wyrośnięte ciasto wałkujemy na omączonej stolnicy w duży prostokąt (ale bez przesady, mnie wyszedł owal i było ok;))


Rozwałkowane ciasto smarujemy równomiernie lemon curdem. Następnie nakładamy łyżką porcje marmolady i dociskając dłonią pokrywamy nią ciasto.


Ciasto zawijamy w rulon od dłuższego brzegu. Wałek delikatnie rozciągamy i składamy w podkowę.


Przekładamy końce zaplatając ciasto jak na zdjęciu i delikatnie przekładamy do formy nasmarowanej masłem. Zostawiamy do ponownego wyrośnięcia na 30-40 minut.

Piekarnik rozgrzewamy do 200 st. C. Przygotowujemy kruszonkę miksujące pokruszone herbatniki z orzechami (ja tylko drobno posiekałam orzechy), zagniatamy z miękkim masłem. Można schłodzić. Wyrośnięte ciasto smarujemy mlekiem i obficie posypujemy kruszonką. Pieczemy ok 40-45 minut. Wyciągamy ciasto i zostawiamy do całkowitego wystygnięcia. Smacznego!:)


24 October, 2011

Choć Tuwim wiedział co dobre...


Schrupać by rzepkę z kawałkiem chlebka...? Niekoniecznie. I chociaż uwielbiam je na surowo, to dziś mam dla Was coś innego...


Dużo ostatnio eksperymentuję z warzywnymi kotletami i plackami. Warzyw nigdy nie mam dość, dzięki przepisowi na buraczane burgery odkryłam jak łatwo można stworzyć smak, który nie jest podobny do niczego innego, a przy tym doskonale można w nim wyczuć poszczególne warzywa, zioła i przyprawy. Niektóre smakują Poli bardzo, inne kompletnie jej nie odpowiadają, na ogół reagujemy na jedno danie zupełnie odwrotnie:) Tak jest z rzodkwią. Uwielbiam jej ostry smak, od rzodkiewek, przez rzodkiew białą po tę najbardziej intensywną w smaku i zapachu, czarną. Z tej samej rodzinki pochodzą także rzepa i kalarepa i ich łagodny smak moje dziecko akceptuje. Kupiłam na targu żółte małe rzepki późnej odmiany golden ball, ich smak łudząco przypomina właśnie kalarepkę.



 Gdy robiłam burgery z buraków byłam ciekawa jak uformować z wilgotnej masy zgrabne kotlety.  Dodatek mąki razowej załatwił sprawę, ale w wypadku dzisiejszej propozycji, czyli kotletów z soczewicy i rzepy, posłużyłam się mielonymi otrębami owsianymi. Jeśli ich nie dodamy będziemy mieli masę idealną na placki. Zrobiłam dwie wersje. Polecam obie:)


Kotlety z zielonej soczewicy z rzepą i szałwią

200 g drobnej zielonej soczewicy
3 niewielkie rzepki
2 jaja
łyżka skórki otartej z cytryny (tylko żółta część)
2/3 szklanki mielonych otrąb owsianych (lub inne otręby albo zarodki)
garść posiekanej świeżej szałwii
sól morska i świeżo mielony pieprz
mąka razowa do panierowania
oliwa do smażenia

Soczewicę płuczemy w zimnej wodzie. Zalewamy świeżą wodą i na dużym ogniu doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień, przykrywamy i gotujemy do miękkości (ok. 20 minut). Ugotowaną soczewicę odsączamy, połowę miksujemy na gładko. Rzepki myjemy, obieramy i ścieramy na tarce do jarzyn. Mieszamy w misce z soczewicą, jajami i resztą składników (jeśli chcemy smażyć placki, nie dodajemy otrąb i łyżką nakładamy porcje masy na rozgrzaną na patelni oliwę). Formujemy kotlety (nie jest to łatwe, ale należy uzbroić się w cierpliwość i postępować z masą bardzo delikatnie;)) i obtaczamy w mące, smażymy z obu stron, aż się przyrumienią. Ogień nie powinien być zbyt duży, ale na zbyt słabym kotlety nasiąkną tłuszczem, dlatego kładziemy kotlety gdy oliwa dobrze się rozgrzeje. Odsączamy na papierowym ręczniku. Podajemy jak nam się tylko podoba, do ich odświeżającego smaku pasuje sos jogurtowy i pomidory. Smacznego!


21 October, 2011

Dyniowe placuszki na słodko


Dziś szybko i słodko. Nie za słodko, w sam raz. Dynia w mojej ulubionej odsłonie, razem z Lu potrafimy zjeść ogromną ilość takich placuszków. Idealne na śniadanie lub leniwy podwieczorek.


Placuszki dyniowe na słodko

1 szklanka drobno tartego miąższu dyni ulubionej odmiany
1/2 szklanki mleka (lub jogurtu, maślanki itp)
1 szklanka mąki
3 jaja
2 łyżki brązowego cukru (użyłam jasnego trzcinowego, można użyć miodu lub golden syrup)
1/4 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki imbiru w proszku
1/2 łyżeczka sody
szczypta soli
olej do smażenia

Suche składniki mieszamy w osobnym pojemniku (bez cukru), w misce łączymy dynię z jajkami, cukrem i mlekiem. Wsypujemy suche i dokładnie łączymy (robię to trzepaczką balonową). Rozgrzaną patelnię smarujemy cienką warstwą oleju, smażymy placuszki nakładając po łyżce masy, lekko dociskając. Smażymy na małym ogniu po ok 2 minuty z każdej strony. Gotowe placuszki odsączamy z tłuszczy na papierowym ręczniku i podajemy z ulubionymi dodatkami (u nas śmietana z cukrem, ale polecam syrop klonowy, miód, a Lubemu podpasowały nawet z chińskim sosem słodko-kwaśnym:)). Smacznego!

20 October, 2011

Razem znów i chleb jesienny, bo z jabłkiem


Nie musiałam długo czekać na rewanż:) Wspólne gotowanie i pieczenie, także na odległość, to wspaniała zabawa i z pewnością kiedyś znów ją powtórzymy. Tym razem to Schokolade zaproponowała coś dobrego: chleb z jabłkiem. Obie bazowałyśmy na tym samym przepisie, do którego źródła nie podam, ponieważ Czekoladka znalazła go na opakowaniu mąki, z resztą potraktowałam go jako punkt wyjścia i wprowadziłam swoje zmiany. Dlatego podaję poniżej przepis już z moimi zmianami, a bardziej zbliżony do oryginału jest tu (klik). Wyszedł mi chleb "treściwy" i pyszny w smaku o leciutko słodkawym posmaku, który smakuje wybornie z pleśniowym serem. I serdecznie dziękuję Schokolade za kolejne wspólne pieczenie:)


Pełnoziarnisty chleb pszenny z jabłkiem i orzechami włoskimi

500 g mąki pszennej pełnoziarnistej (użyłam razowej)
7 g drożdży suchych (torebka)
2 łyżki melasy (użyłam trzcinowej, w oryginale 2 łyżeczki cukru)
2 płaskie łyżeczki  soli
250 ml letniej wody
1 średniej wielkości jabłko (użyłam szarej renety)
ok 70 g posiekanych orzechów włoskich

Pół jabłka kroimy w drobną kostkę, drugie pół ścieramy na tarce do jarzyn (nie obierałam jabłka). Drożdże rozpuszczamy w wodzie, odstawiamy na chwilę. W tym czasie w dużej misce mieszamy mąkę z solą, robimy wgłębienie, wlewamy drożdże, melasę, dodajemy jabłko i orzechy. Dokładanie mieszamy, przekładamy na stolnicę oprószoną mąką i wyrabiamy ciasto przez 3 minuty. Przekładamy do miski, przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce na 15 minut. Po tym czasie ponownie wyrabiamy, formujemy bochenek i przekładamy do koszyka do wyrastania (nie mam takiego, więc użyłam durszlaka wyłożonego czystą ściereczką, porządnie obsypaną mąką).

Piekarnik rozgrzewamy do 230 st. C. Blachę do pieczenia wykładamy papierem. Wyrośnięte ciasto ostrożnie przewracamy na blachę i wstawiamy do piekarnika. Po 10 minutach zmniejszamy temp. do 200 st. C. i dopiekamy 35-40 minut. Chleb studzimy na kratce. Smacznego!:)

19 October, 2011

Jesienne muffiny z dynią i masłem orzechowym, na deszczowe dni


Gdy wracam do domu ze zgrabną hokkaido mam w głowie miliony pomysłów na jej wykorzystanie. Ale w domu okazuje się, że w planach był jeszcze chleb, zupa i kilka rodzajów wegetariańskich kotletów. W kącie pigwy (albo owoce pigwowca?zawsze mam z tym problem) czekają na swoją kolej. Ale dynia ma pierwszeństwo. Na szybko, bo w muffinach. Podkręcam je chrupiącym masłem orzechowym. I do herbatki w słotne dni jak ten, są idealnym pocieszeniem. Zwłaszcza dzięki swej słonecznej barwie i ciepłym, jesiennym zapachu.


Dyniowe muffiny z chrupiącym masłem orzechowym
12 sztuk 

280 g mąki pszennej (1 i 3/4 szklanki)
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
szklanka dyni, obranej i startej na drobnej tarce
3 jajka
170 g cukru (użyłam jasnego cukru trzcinowego)
1/2 szklanki oleju roślinnego 
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego (opcja)
masło orzechowe z kawałkami orzeszków (12 łyżeczek)
masło do nasmarowania formy

Piekarnik rozgrzewamy do 190 st. C. Formę na muffinki smarujemy masłem.
Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i solą. W dużej misce łączymy cukier z jajkami, olejem i wanilią. Mieszamy dokładnie z dynią. Dodajemy mąkę i mieszamy, ale nie za długo, tylko tyle by połączyły się składniki. Do wgłębień w formie nakładamy po łyżce masy, na wierzch układamy po łyżeczce masła orzechowego i przykrywamy pozostałym ciastem (także po łyżce). Pieczemy przez ok 25 minut (można sprawdzić patyczkiem). Wyciągamy formę i ostrożnie wyjmujemy muffiny, przekładamy je ostygnięcia na kratkę kuchenną. Można je oprószyć cynamonowym cukrem pudrem. Smacznego



PASTA DO PIECZYWA Z ŻÓŁTEJ SOCZEWICY


W naszym domu pasty do pieczywa maści wszelakiej są na porządku dziennym. Zwłaszcza te, które tworzymy z warzyw strączkowych. Króluje oczywiście hummus w tysiącach wersji, ale lubimy też inne, z bobu, fasoli albo z soczewicy. Dla Lu, która nie przepada za mięsem taka pasta to doskonałe źródło białka, a jeśli dodamy do niej co nam fantazja podpowie, to także witamin (w tym wypadku proponuję natkę pietruszki, bo już niewielka ilość - łyżka - zaspokaja dzienne zapotrzebowanie na niemal wszystkie witaminy). Ja dodałam tartą rzodkiewkę i sezam. Pycha!


Pasta z żółtej soczewicy z rzodkiewką i sezamem

1 filiżanka suchej soczewicy (można użyć także czerwonej, jest równie delikatna i też szybko się gotuje)
pół pęczka rzodkiewek
kilka łyżek oliwy lub oleju (np. lnianego lub sezamowego)
sól morska
2 łyżki sezamu (nie prażyłam, ale można)

Soczewicę gotujemy w dwóch szklankach osolonej wody do miękkości (ok 15 minut), jeśli nie wchłonęła całej wody odciskamy na sitku. Miksujemy z oliwą, następnie dodajemy tarte rzodkiewki i sezam. Dokładnie mieszamy. Można dosolić do smaku. Gotowe:)

16 October, 2011

Golspie Loaf do dzielenia



 World Bread Day. Wszyscy pieką chleby. Ja zaczęłam jakiś czas temu i obiecałam podzielić się z Wami wynikami. Miałam to zrobić już dawno, ale zawsze coś stało na przeszkodzie;) W taki dzień jak dziś nie mam już wymówki. Akcja jest piękna i podziwiałam jej owoce w tamtym roku, marząc, by dołączyć do wszystkich tych ludzi, którzy z pasją robią własne domowe pieczywo. Przyznaję, odkąd dostałam maszynę do chleba, zaniedbałam i zakwas i prawdziwe pieczenie. Ale nie ma nic wspanialszego niż zapach świeżego chlebka w domu, niż obserwowanie własnego zakwasu (zaczęłam nawet do niego mówić) i ręczne wyrabianie ciasta. Nie zawsze wychodzi. Powiem szczerze: testowałam przepisy z książki Dana Leparda którą złowiłam na targowisku i niewiele mi z tego wychodziło. Nie mam wprawy, może jeszcze nie do końca rozumiem złożoność powstawania chleba. Może nie pokochałam tego odpowiednio, nie dojrzałam do tego. Ale jest przepis na chleb, który zawsze się udaje. I w dodatku jest pyszny. Dlatego się nim dzielę. Przepisem i chlebem, bo bochenek, mam wrażenie, został wymyślony dla tych, którzy lubią się chlebem dzielić. 


Golspie loaf
przepis pochodzi z książki The handmade loaf,  D.Leparda

250 ml wody, temp. 20 st. C.
300 g zakwasu żytniego
3/4 łyżeczki świeżych drożdży, pokruszonych
400 g pełnoziarnistej mąki pszennej (używam do tego chlebka także mąki Lubelli 3 zboża)
1 łyżeczka morskiej soli
75 g łamanej kaszy owsianej (na blogach znalazłam tłumaczenie jako gruba mąka owsiana, ale chodzi o grubą owsiankę czyli łamane ziarenka, ja i tak użyłam płatków owsianych;))

Mieszamy drożdże z wodą i zakwasem. W dużej misce łączymy mąkę z solą, wlewamy zaczyn. Mieszamy do uzyskania miękkiego, klejącego ciasta. Ściągamy z palców całe ciasto jakie się przylepiło i dorzucamy do tego w misce. Przykrywamy i zostawiamy na 10 minut.
Stolnicę smarujemy odrobiną oliwy i wyrabiamy ciasto przez 10 sekund, formując ciasto w kulę, przekładamy do czystej, naoliwionej miski i zostawiamy na kolejne 10 minut. Znów wyrabiamy na naoliwionym blacie i formujemy gładką kulę. Przekładamy do naoliwionej miski, przykrywamy i zostawiamy na godzinę w ciepłym miejscu. 

Tortownicę (20 cm średnicy - użyłam większej i też się nadaje) smarujemy oliwą i wysypujemy połową płatków owsianych. Na omączonym blacie formujemy ciasto w okrąg o wielkości formy i wkładamy do niej, dociskając do brzegów. Wierzch posypujemy pozostałymi płatkami. Przykrywamy formę ściereczką i zostawiamy do wyrośnięcia na kolejną godzinę (ciasto powinno podwoić objętość). 
Piekarnik rozgrzewamy do 210 st.C. Ciasto nacinamy ostrym nożem na krzyż, głęboko do samego dna formy. Dzięki temu chleb łatwo przełamie się na ćwiartki po upieczeniu. Pieczemy chleb przez 25 minut, następnie zmniejszamy temperaturę do 190 st. C. i dopiekamy 20 minut lub do czasu, aż chleb nabierze złotobrązowego koloru.Wyciągamy z piekarnika, rozpinamy tortownicę i przekładamy chleb na kratkę do całkowitego wystygnięcia. Smacznego!




14 October, 2011

Razem. Sernik w bieli i czerni


Jest późny wieczór. Prawie-noc. Robię sernik. Zawsze robię serniki nocą. A rano wstaję lekko podekscytowana i z niecierpliwością zaglądam do lodówki, ostrożnie odpinam formę i modlę się, żeby wszystko było ok. I na ogół tak jest. Sernik, który robiłam tej nocy to specjalna okazja. Na wspólne pieczenie.
Schokolade (klik) poznałam na portalu dla mam. Połączyła nas chyba miłość do kuchni. Namówiłam ją na bloga, a niedawno zaprosiłam do wspólnego pichcenia. Na pierwszy ogień poszedł sernik, bo jest obiektem pożądania i w mojej, i w jej rodzince. I oto owoc wspólnego pieczenia: sernik w stylu nowojorskim z przepisu Marthy Stewart. Z mocno kakaowym spodem i cudownie kremową masą. Mój w Polsce, Iwonki w Niemczech. Daleko, a tak blisko. I pysznie. Dziękuję Ci, Czekoladko, za wspólną zabawę i czekam niecierpliwie na powtórkę!


Sernik nowojorski 
na podstawie przepisu M. Stewart, z moimi zmianami, głównie w proporcjach

Spód: 

1 szklanka mąki pszennej
3-4 łyżki b.ciemnego kakao (holenderskiego)
1/2 szklanki cukru brązowego (jasnego)
75 g masła
1 małe jajo
1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli

Mąkę mieszamy z proszkiem, solą, kakao i cukrem (w oryginale cukier ucierany jest mikserem z masłem, ale poszłam na skróty). Dodajemy posiekane masło (nie musi być zimne), wyrabiamy okruchy, dodajemy jajko i wanilię, zagniatamy ciasto, zawijamy w folię i chłodzimy w lodówce 30 min. 

Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C. Tortownicę (większą) smarujemy masłem, a od spodu dokładnie (dwukrotnie) owijamy folią aluminiową. Schłodzonym ciastem wylepiamy spód i podpiekamy 12-15 minut. Ostudzamy.

Masa serowa:

1 kg sera mielonego (z wiaderka)
1 1/3 szklanki cukru (użyłam pudru)
2 czubate łyżki mąki ziemniaczanej (w oryginale zwykła)
2/3 szklanki kwaśnej śmietany
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
4 duże jaja (dałam 5 mniejszych)

Sernik dokładnie ucieramy mikserem (ok 3 minut). Mąkę mieszamy  z cukrem i dodajemy do masy, ucierając do gładkości. Dodajemy śmietanę i wanilię, znów miksujemy. Następnie dodajemy po 1 jajku, każde dokładnie miksując z masą, jednak po ostatnim nie miksować dłużej niż 30 sekund. Masę wylewamy na spód. Tortownicę wstawiamy do większej formy, którą napełniamy wrzącą wodą do połowy wysokości tortownicy. Wstawiamy do piekarnika na 45 minut, następnie zmniejszamy temp. do 170 st. C. i dopiekamy ok 30 minut. Sernik powinien być ścięty ale środek może być lekko luźny. Wyłączyć piekarnik, otworzyć drzwiczki i zostawić sernik w środku na 1 h. Następnie wyciągnąć, całkowicie wystudzić i chłodzimy minimum 6 h, a najlepiej przez noc. Przed otwarciem formy, oddzielić sernik nożem od brzegów formy. Smacznego!





13 October, 2011

Beetburger, my love


Uwielbiam wszelkiego rodzaju burgery i kotleciki z warzyw i kasz, lub warzyw strączkowych. Niezależnie od tego czy są to zwykłe kotlety z kaszy jaglanej czy aromatyczne ogrodoburgery. Ale kiedy znalazłam przepis na burgery z buraków wiedziałam, że skradną moje serce i postanowiłam je jak najszybciej zrobić. Tym bardziej, że miałam jeszcze ekologiczne buraczki od Pani G. W oryginale są z dodatkiem kaszy jaglanej, ale ja zastąpiłam ją amarantusem, który po usmażeniu nabrał chrupkości i stworzył swojego rodzaju panierkę. Nieważne jak zjecie beetburgery, z bułką czy z sałatką, podpowiem, że z majonezem smakują obłędnie:)


Burgery z buraków i amarantusa
przepis oryginalny znajduje się tu (klik), podaję z moimi zmianami

4 niewielkie buraki
1 marchewka
1 cebula (użyłam czerwonej)
1/2 szklanki ziaren amarantusa
1 szklanka wody
szczypta nasion kopru włoskiego
4 jajka (najlepiej eko)
garść melisy, posiekanej
sól morska i pieprz
olej lub oliwa do smażenia
dodałam także trochę otrąb owsianych

Amarantus zalewamy wodą w garnuszku, dodajemy nasiona kopru i sól, gotujemy ok 15 minut na średnim ogniu. Warzywa, myjemy, obieramy i ścieramy na tarce do warzyw (część starłam na drobniejszej, cebulę drobno posiekałam). Dodajemy lekko ostudzony amarantus, jajka, melisę, sól i pieprz. Dokładnie mieszamy. Na tym etapie możemy smażyć masę jak placki ziemniaczane. Ja dodałam otręby i odrobinę razowej mąki, by formować burgery w dłoniach. Smażymy na rozgrzanej oliwie, kilka minut z każdej strony. Smacznego!


10 October, 2011

o sąsiadach, buraczkach i zmianach


Nie jestem pewna czy zmiana przejdzie, mam nadzieję, że nie zrobi Wam ona większej różnicy, a wręcz uprości wiele rzeczy. Bo im prościej tym lepiej. Zmieniłam nazwę bloga. To nie jest wielka zmiana, ale od dłuższego czasu zastanawiałam się nad sensem poprzedniej nazwy. Binokle w nazwie znaczyły ni mniej ni więcej jak to, że noszę okulary. Fakt, który na blogu kulinarnym można spokojnie pominąć:) Teraz jest prościej i w moim odczuciu lepiej, z resztą tak właśnie sama nazywam (oraz moja rodzinka i znajomi) bloga. Zatem Pickles! czy się to komu podoba czy nie, zostają. To odnośnie zmiany pierwszej. Druga to trochę poważniejsza sprawa.

Dołączyłam do niniejszej akcji na facebooku (klik), zdecydowanie na dłużej niż 30 dni, najchętniej do końca życia. Zmieni się, ale tylko troszkę, charakter bloga, w związku z powyższym faktem. Przepisów na dania wegetariańskie na Piklach nie brakowało, jednak pojawią się także wegańskie i będzie to wkrótce nowa kategoria. Lu nie zmienia diety, więc potrawy zawierające ryby, a czasem mięso, które robię dla niej, będą na blogu kids know better.

Nazwa na fan page nie zmieni się, ponieważ dla stron posiadających ponad setkę fanów opcja zmiany jest niedostępna:) Zatem gdyby ktoś tęsknił za stara nazwą zapraszam na facebook (tam niebawem pojawią się kolejne niepublikowane na blogu zdjęcia dobrego jedzonka).


A dziś zapraszam Was na pyszną zupkę, która powstała dzięki mojej kochanej sąsiadce, o której wspominałam kiedyś. Ta cudowna kobieta przywozi mi ze wsi same pyszności, np. jajka dla Lu, ser lub mleko prosto od krówki. Tym razem przywiozła także warzywa, które zachwyciły mnie wyglądem, zapachem i smakiem, tak odmiennymi od tych sklepowych. Czasem gdy patrzę na warzywa powykładane w sklepie, mam wątpliwości czy rzeczywiście wyrosły z ziemi. Wszystkie marchewki takie czyste, ładne i każda podobna do drugiej jak spod matrycy. Warzywa od Pani G. były takie, jakie powinny być, całe w ziemi, pachnące i różnorodne. I niewielkie. Upiekłam je do zupy. Zupy z porządnym kleksem wiejskiej śmietany. Smacznego!


Zupa z pieczonych warzyw z botwinkowymi chrupkami
(dla 2-3 osób)


3 niewielkie marchewki
1 pietruszka (korzeń oraz nać)
pęczek botwiny
oliwa
tymianek (świeży lub suszony)
sól morska i pieprz
0,5 l warzywnego bulionu
2 łyżki soku z cytryny lub winnego octu
mały pęczek koperku
kwaśna śmietana

chrupki:

1 szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej
2 łyżki oliwy
kilka łyżek zimnej wody
sól gruboziarnista i świeżo mielony pieprz (kolorowy)

Warzywa dokładnie oczyszczamy i skrobiemy. Buraczki, marchew i pietruszkę kroimy na kawałki. Liście botwiny szatkujemy i odkładamy, łodyżki drobniutko kroimy i odkładamy do wyschnięcia na durszlaku.
Pokrojone warzywa umieszczamy w żaroodpornym naczyniu, skrapiamy oliwą, posypujemy tymiankiem, nacią i odrobiną koperku, solimy, pieprzymy i wstrząsamy naczyniem, by warzywa pokryły się oliwą. Pieczemy do miękkości w 170 st. C. Upieczone warzywa przekładamy do garnka, zalewamy gorącym bulionem, wrzucamy liście botwiny i zagotowujemy, następnie miksujemy, ale nie całkiem dokładanie, tak by wyczuwalne były kawałeczki. Zakwaszamy zupę sokiem z cytryny.

Składniki ciasta na chrupki mieszamy z łodyżkami botwinek, dodajemy stopniowo wodę, zagniatamy zwarte ciasto. Na blacie podsypanym mąką rozwałkujemy jak najcieniej ciasto na duży placek, pieczemy go kilka minut w wysokiej temp. (210 st.C), na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Po upieczeniu łamiemy na kawałki.

Zupę podajemy ze śmietaną, posiekanym koperkiem i chrupkami (ja dorzuciłam jeszcze upieczoną natkę).


08 October, 2011

Gruszki solo czy w cieście?












Jakie lubicie gruszki? Miękkie i soczyste? Czy te twarde, których kęs z trzaskiem się odrywa po ugryzieniu? Ja lubię te miękkie, dojrzałe i słodkie, z "ziarnistą" fakturą miąższu. Pamiętam czasy dzieciństwa kiedy kończyły się wakacje i na pocieszenie kradliśmy sąsiadowi gruszki. Siadaliśmy na płocie albo murku, gdy zbliżał się wieczór i opychaliśmy nimi bez końca, wracając potem do domu z bólem brzucha. W tamtym czasach nie wyobrażałam sobie gruszek w innej postaci. Gruszki w cieście, w winie, w czekoladzie to była abstrakcja, a poniekąd w naszych dziecięcych umysłach także profanacja. Wytarcie owoców w koszulkę (która po całym dniu zabaw na dworze z pewnością czystością nie grzeszyła) wystarczało za umycie pod bieżącą wodą. Wszystko było takie proste. Jak rzucanie ogryzka w trawę. Jak mycie zębów pastą o smaku coli. Jak kakao i bułka z dżemem na śniadanie.  Jak fikołki na trzepaku i gra w "dwa ognie". Proste jak placek, wyczarowany przez babcię w kilka chwil.


Nie jestem babcią i nieprędko będę. Ale jestem mamą i wiem co cieszy dzieci. Też umiem wyczarować prosty placuszek. Z gruszkami. Z kakao. I z dżemem. To przepis na ekspresowe ciasto, które po upieczeniu jest lekko wilgotne, miękkie i bardzo dobre również drugiego dnia. Ale nie jest duże, więc często nie doczekuje kolejnego dnia;) Taki placek w sam raz gdy przyjdzie ochota na coś słodkiego lub gdy mamy niespodziewanych gości.


Imbirowy placek z gruszkami

szklanka mąki pszennej, przesianej
łyżka kakao
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
1/2 szklanki mleka
2 małe jajka
1/2 szklanki brązowego cukru (użyłam dark muscovado)
1/4 szklanki oliwy
4-5 łyżek imbirowego dżemu
2 nieduże gruszki, pokrojone wzdłuż na 0,5 cm plasterki
do posypania: 2 łyżki cukru pudru zmieszane z 1/2 łyżeczki imbiru w proszku

Piekarnik rozgrzewamy do 190 st. C. W dużej misce mieszamy mąkę z proszkiem, kakao i solą. W drugiej misce trzepaczką łączymy dokładnie mleko z jajkami, następnie dodajemy dżem i cukier oraz olej. Dobrze połączone mokre składniki wlewamy do suchych i mieszamy drewnianą łyżką lub szpatułką. Masę przelewamy do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia (wyłożyłam dno, boki posmarowałam oliwą). Na wierzchu układamy plasterki gruszek tak, by nachodziły na siebie. Pieczemy ok 35-40 minut (patyczek wbity w ciasto powinien być suchy).

Po wyciągnięciu odkładamy ciasto do ostygnięcia w formie przez 5 minut, potem odpinamy formę i pozostawiamy placek do całkowitego ostygnięcia na kratce kuchennej. Posypujemy imbirowym cukrem pudrem. Smacznego:)



05 October, 2011

Pumpkin bread


W dyni kryje się coś ciepłego, magicznego. Gdy przynoszę do domu dynię, nie mogę się nigdy doczekać, aż ją przekroję i zobaczę jej kolor wewnątrz. Mają różne odcienie, w zależności od odmiany. Od bladożółtych po wręcz czerwone. Czasem kolor skórki zupełnie nie zapowiada intensywności barw w środku. I na odwrót. Pamiętam pierwszy raz, kiedy użyłam dyni w mojej kuchni. Nie mogłam przestać jej wąchać. Często kojarzy mi się z zapachem farb olejnych. Z zapachem domu, ciepła, jesiennych liści...


Dziś zrobiło się troszkę chłodniej. Troszeczkę. I dość mocno wieje. Pomyślałam, że to idealny dzień na dyniowy chlebek. Dlatego prezentuję Wam dzisiaj pyszny, wilgotny i nieco przeze mnie wzbogacony pumpkin bread z przepisu Marthy Stewart. Większość jej wypieków jest niewyobrażalnie słodka, więc zmniejszyłam ilość cukru, dodałam za to mleczną czekoladę. Wy możecie oczywiście użyć gorzkiej, ja akurat nie miałam jej w domu. Poza dynią większość składników z pewnością macie w domu, a jeśli nie, prosto je zastąpić. Ja mielone ziele angielskie pominęłam, dodałam za to kardamon. Maślankę spokojnie możecie zastąpić jogurtem albo kefirem. Z podanej ilości składników upieczecie 2 keksówki ciasta, jedno zawsze można zamrozić albo sprezentować. Albo nawet wysłać pocztą, bo zawinięte w folię spożywczą zachowuje świeżość do 4 dni. Do dzieła:)


Pumpkin bread z czekoladą
na podstawie przepisu M.Stewart

3 szklanki mąki pszennej (jedną szklankę zastąpiłam pełnoziarnistą mąką pszenną)
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody
2 i 1/2 łyżeczki cynamonu (zmniejszyłam tę ilość do 1 i 1/2 łyżeczki)
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/4 łyżeczki mielonego ziela ang. (pominęłam, użyłam kardamonu, można dać szczyptę pieprzu)
1/4 łyżeczki soli
2 szklanki puree z dyni* (użyłam puree z pieczonej dyni, tyle mniej więcej otrzymamy z 1 kg dyni)
1 szklanka zwykłego cukru (użyłam 1/2 szklanki jasnego trzcinowego)
1 szklanka ciemnego cukru brązowego (użyłam 2/3 szklanki dark muscovado)
4 duże jajka
1/4 szklanki oleju roślinnego (użyłam oliwy)
1 i 2/3 szklanki maślanki
200 g pokrojonej na kawałeczki czekolady (nie ma jej w oryginale, można pominąć) mlecznej lub gorzkiej, wg gustu
dodatkowo: masło to posmarowania form (użyłam papieru do pieczenia)

Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C.
Mąkę mieszamy w misce z proszkiem, sodą, przyprawami i solą. Odstawiamy. W osobnej, dużej misce lub misce robota kuchennego miksujemy na średnich obrotach puree z dyni z cukrem do dokładnego połączenia, dodajemy jajka i olej i miksujemy przez 2-3 minuty. Zmniejszamy obroty miksera do minimum i dodajemy na zmianę porcje mąki i maślanki, zaczynając i kończąc mąką. Do gotowej masy dodajemy czekoladę, mieszamy i wylewamy do form (dwie keksówki ). Pieczemy ok 60 minut, należy zrobić test patyczkiem, ciasto jest gotowe gdy po wyciągnięciu nie widać na nim ciasta i nie klei się. Chlebek kroimy dopiero po ostudzeniu, świeży jest pyszny, ale najlepszy podobno jest następnego dnia. Smacznego!

* aby przygotować puree z dyni, należy pokroić na kawałki i ułożyć na blasze do pieczenia wyłożonej papierem. Następnie skrapiamy lekko oliwą  i pieczemy ok 30-40 minut w 190 st. C. Miękką dynię oddzielamy od skórek i miksujemy lub rozdrabniamy widelcem.