Nie wiem czy chcę się dzielić tą historią. Chyba jeszcze się po tym nie otrząsnęłam;) A było tak: małżonek szanowny przyniósł rano pieczarki i zniknął w pracy wirze. Choróbsko sprawiło, że musiałam przyrządzić je z tym, co mam w domu, nie było szans na wyjście do sklepu. Poradziłam się Liski, która odesłała mnie do swojego przepisu na krokiety ziemniaczane z pieczarkami. Pomyślałam: super, coś takiego lubię. Gdy już ogarnęłam kuchnię (jakiś pechowy dzień, resztunia płynu do naczyń, co się namordowałam, żeby się pieniło;)) zorientowałam się, iż nie mam fety. No, nie mam i już. Mam mozzarellę, ale nie nadawała się do tego.
Wobec odkrytego faktu postanowiłam zrobić pieczarkową tartę na kruchym spodzie (moje dotychczasowe podejścia do tart na kruchym spodzie kończyły się, hm..fiaskiem). Zagniotłam ciasto i włożyłam je do lodówki. Jajka rozbełtałam ze śmietaną, a pieczarki z cebulą czekały na swoją kolej, gotowe, na patelni. Przystąpiłam do wylepiania formy ciastem ("tartownica" czy tortownica? wybrałam to drugie, nie wiedząc, że to mnie poniekąd zgubi). W trakcie wylepiania zauważyłam, że ciasto jakby się...czerwieni. Coraz bardziej i bardziej. Winowajca? Mój przycięty spodem formy palec...postanowiłam się nie poddawać, ponieważ pieczarki patrzyły na mnie niecierpliwie, a piekarnik już czekał rozgrzany. Mąż zakleił paluszek plasterkiem (tak, tak, już zdążył wrócić, taki miałam dzisiaj w kuchni flow;)) .
Wstawiłam spód do pieca, po 15 minutach wyciągam (pieczarki ponaglają) a tam pełno masła, które wyciekło z ciasta. Niewiele się zastanawiając wylałam je do zlewu...eh, razem z tartą! (która, w dodatku okazała się słabo podpieczona i niczym smutny naleśnik rozpadła się w zlewie). To był moment, w którym nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać (żeby było śmieszniej w kolejce czekał także chleb, który rósł i rósł i domagał się natychmiastowego włożenia do pieca, ponaglał więc pieczarki, a one ponaglały mnie). I palec Boży stuknął mnie w łeb w oka mgnieniu. "Kochanie, wstawiaj makaron!".
I tak oto ziemniaczane krokiety stały się makaronem z pieczarkami. Taki dzień, tak czasem bywa. Grunt to dobry plan B:)
Skladniki:
- 150 g makaronu (dowolnego, od spaghetti po kokardki, jak kto woli)
- 300-400 g pieczarek
- cebula
- łyżka estragonu
- pęczek natki pietruszki
- łyżka masła
- 60 g śmietany*
- jajko
- 1/3 łyżeczki gałki muszkatołowej
- sól i pieprz
- 120 g mozzarelli
* przy okazji chciałam Wam polecić śmietanę jakiej od jakiegoś czasu używam, gdy nie mam dostępu do wiejskiej. To 18% śmietana z Mleczarni Ekologicznej EkoŁukta (produkty z tej mleczarni dostępne są np. w Carrefourze, tam je odkryłam:)). Jest pyszna, naprawdę smakuje jak wiejska i nie warzy się.
7 comments:
Gratuluje Mar planu B, i odwagi podzielenia się z nami dzisiejszą historią. Też jestem chora i siedzę całymi dniami w domu. Improwizacja jest dobra. Musiało być pysznie.
Zdrowiej, pozdrawiam!
Koncertowo wręcz poradziłaś sobie z wszystkimi trudnościami. Ja pewnie bym się poddała, znając mój charakter.
A co do kruchego ciasta - polecam Ci spróbować to od M. Roux, zdecydowanie mój faworyt - dopiero dzięki niemu odważam się piec cokolwiek na kruchym spodzie; wcześniej moje eksperymenty z tym ciastem kończyły się tragicznie. A teraz wszystko się udaje! :)
Mniam! Uwielbiam takie kremowe wydania makaronu :)
ten Twoj plan B wyszedl bardzo pyszny:) makaron wyglada... mniam, mniam:)
prosty i smaczny przepis, taki jak lubie! :-)
a paluszek juz wyzdrowial? ;-)
Kazdemu zdarzaja sie takie dni: a to masa na krowki sie przypali i zamiast kruchych cukierkow powstaje tabliczka, ktora mozna by rozbijac glowy, a to cos spadnie i sie rozbije, to znow w ciescie zrobi sie zakalec... Ale najwazniejsze to sie nie poddawac! A makaron wyglada tak smakowicie, ze w zyciu nie pomyslalabym, ze to opcja awaryjna :)
czekam na nowego posta z niecierpliwością!
Post a Comment